Adoptowany
Bibi
Wzrost: Niski
Wiek: ok. 17 lat
Wygląd: czarna, shar-pei
Zachowanie: miła, sympatyczna, spragniona czułości człowieka
Pochodzenie: oddana przez właścicieli
KU PRZESTRODZE!!!
Zachęcam do przeczytania...
Bibi została adoptowana 1 czerwca do wspaniałej rodziny, miała jak w raju wszyscy byli szczęśliwi...niestety głupota ludzka nie zna granic...
Dostałam bardzo smutna wiadomość od pani Ilony, która adoptowała Bibi....
"Witam
Ciezko jest mi opisac co w dniu dzisiejszym przezylismy. Na początek chce wyznać swoja ogromna wdziecznosc ze moglam miec takiego wspanialego Psiaka jak Bibi dzięki wam a byla jedyna w swoim rodzaju. Caly czas wesola, chetna do wszytkiego i wszedzie bylo jej pelno. Mama jak i Tata kochali ja tak samo mocno jak ja. Jedno mozemy zgodnie stwierdzic razem z nia w domu zawitala radosc i usmiech. Wchodzac do domu jej wielka radosc i witanie sa niedoopisania. Ulubiona zabawka Bibi to myszka nakręcana. Byla pod cagla opieka lekarza i nic nie wskazywalo na to ze moze sie cos zle dziac. Dnia 22 lipca od godziny 1:00 Bibi zaczela nam ciezko oddychac i niespokojnie chodzila nie mogac sie nigdzie polozyc bo zadna pozycja jej nie pasowala. To oddychanie zaczelo sie nasilac. Chodzimy do podobno do najlepszej kliniki. Jest czynna całodobowo i dyzury nocne pelnia na zmiane lekarze weterynarii. Wiec aby ratowac Bibi bez zastanowienia pojechalismy do lekarza, ktory pelnil dyzur nocny dzwoniac juz na podany numer do niego. PONAD GODZINE czyli 30 polaczen trzymajac każdy sygnal do momentu az sie sam nie rozlczyl i tak co chwilke. Miedzy tymi polaczeniami w rozpaczy objechalismy caly Torun szukajac innego kontaku do innej kliniki lecz nigdzie nie bylo ani numeru ani ludzi ktorzy by nam pomogli. Pierwszy raz w zyciu widzialam taka straszna rozpacz mojego Taty. Zadzwonil na straz miejska szukajac nadziei ze ktos moze ma jakis numer do lekarza. Lecz powiedziano nam tylko o wspanialej klinice gdzie dzwonilismy na komorke lecz lekarz nie raczyl odebrac 30 polaczen. Ostatnia deska ratunku bylo nasze Torunskie schronisko gdzie przyjechalismy pod brame, psiaki obudzimy chyba pol Torunia lecz nikt nie raczyl nam pomoc. W drodze do domu Tato zabral Bibi na rece widzac jaka jest slaba. Wnoszac ja do domu doslownie chrapnela 2 razy i przestala oddychac. Zaczelismy oboje plakac nie doopisania jest bezradnosc i chec uratowania jej zycia. Zrobilismy wszystko co bylo mozliwe. Wnieslismy ja do domu od zgonu o 4.47 do godziny 8 rano cala rodzina siedziala i plakala nad Bibi i na zmiane ją całowaliśmy. Zalowalismy ze nie wpadlismy na pomysl wybicia szyby. Wtedy by sie wszyscy zjechali i moze by przybyl ten jedyny ratunek na ktory tak czekalismy. Placzemy caly czas i nie doopisania jest to uczucie tej pustki. Zniszczyl nam jeden czlowiek wszystko co mielismy cale szczescie. Na pytanie dla czego nie odebral Pan telefonu lekarz odpowiada nie wiem. Slyszalem ze dzwonicie ale nie wiem czemu nie odebralem to jest odpowiedz lekarza weterynarii.
Nie wiem nie umiem tego opisac. Placz i jeszcze raz placz, rozpacz i nawet nie umylam puki co rak bo jeszcze nia pachna. Cos strasznego pozostal mi po niej kocyk, obroza i jej zdjecia takie jakie moglam zrobic. Czekalismy na ukochany urlop nad morzem i mazurach. Bez niej tej urlop nie ma sensu nie widzimy sensu jechac gdzie kolwiek. Zrobilismy jej na zamowienie piekne, godne, drewniane poslanie z koronkowym kocykiem. Pochowalismy tak aby byla blisko nas. Nie umiem wam opisac tego zalu ktory w sobie teraz trzymam.
ARTYKUŁ W GAZECIE
http://www.nowosci.com.pl/look/nowosci/article.tpl?IdLanguage=17&IdPublication=6&NrArticle=144638&NrIssue=1170&NrSection=1
Bibi skonała na rękach pana
W klinice przy ulicy Kościuszki psu nie udzielono pomocy, bo dyżurujący weterynarz właśnie spał
Paweł Kęsicki, Sobota, 25 Lipca 2009
Zmniejsz tekst Domyślna wielkość tekstu Powiększ tekst
- Przez niego zdechł mi pies! Na moich rękach! - mówi pan Krzysztof Gołomski. - To moja wina. Niezręczna sytuacja, ale takie się zdarzają - odpowiada weterynarz Józef Siebers.
Państwo Gołomscy przygarnęli dwuletnią sukę Bibi. Szybko stała się członkiem rodziny.
- Córka pojechała po nią aż do schroniska w Warszawie. Bibi wniosła do naszego domu wiele radości. Ten pies chciał żyć! - mówi Krzysztof Gołomski. - Wydarto ją z rąk oprawcy. Mieliśmy zalecenie, by była pod stałą kontrolą lekarską. Cierpiała bowiem na zapalenie skóry. Z jej kondycją było wszystko w porządku, dobrze jadła.
Jednak we wtorek Bibi zachowywała się inaczej niż zwykle. Wyglądała na zmęczoną. Wzbudziło to zaniepokojenie państwa Gołomskich.
- Zadzwoniłem do kliniki na ul. Kościuszki, gdzie zapewniono nas, że w razie pogorszenia sytuacji weterynarz dyżuruje całą noc i na pewno przyjedzie na interwencję - opowiada Krzysztof Gołomski. - Później Bibi zaczęła mieć poważne problemy z oddychaniem. Dzwoniliśmy na dyżurny telefon 30 razy! Nikt nie odbierał. Wziąłem psa do samochodu i pojechałem osobiście. Zastałem jednak zamknięte drzwi. Nie wiedziałem, co zrobić i zadzwoniłem do Straży Miejskiej. Poradzili mi, żebym udał się do schroniska. Po przyjeździe odczekałem 10 minut, ale nikt nie przyszedł. Wróciłem więc do domu, by znaleźć numery do innych weterynarzy, ale gdy wchodziłem po schodach, Bibi zdechła. Na moich rękach. Nie mogę sobie tego wybaczyć...
Dlaczego w klinice, która reklamuje się, że dyżuruje przez całą dobę, nie udało się uzyskać pomocy?
- Pojechałem do domu i położyłem się spać. Nie usłyszałem telefonu, bo nie włączyłem go „na głośno” - przyznaje weterynarz Józef Siebers, który z wtorku na środę sprawował dyżur w klinice. - Zdarzają się noce, gdy nie mamy żadnych interwencji. Dyżur trwa od godziny 22 do 8, a że nie mamy w klinice warunków do spania, to jeżdżę do domu. Przeprosiłem tych państwa. Rozumiem, że są zawiedzeni.
- To nie usprawiedliwia lekarza, jeśli poważnie traktuje swoje obowiązki - mówi wprost Ewa Włodkowska, inspektor z Toruńskiego Towarzystwa Ochrony Praw Zwierząt. - Nie można się tak reklamować, bo będzie więcej takich przypadków. To na pewno dramat dla rodziny. Dziwi mnie ta sytuacja, bo klinika przy ul. Kościuszki jest bardzo ceniona i popularna. Widocznie wypadki chodzą po ludziach.
Aby nie dochodziło do takich sytuacji, warto poprosić weterynarza opiekującego się naszym pupilem o numer telefonu komórkowego i zapytać, czy przyjeżdża na nocne interwencje. Na wszelki wypadek, można się o to zwrócić do jeszcze jednego.
Pan Krzysztof Gołomski nie odpuszcza. Interweniuje w Izbie Weterynaryjnej, nie wyklucza również pozwania lekarza.
A na stronie internetowej kliniki przy ulicy Kościuszki nadal „wisi” informacja o całodobowych dyżurach. Oby dzwonki w telefonach grały głośniej.
BIBI BĘDZIEMY O TOBIE PAMIĘTAĆ!